Osobiście uważam, że to „Morel”* jest częściowo odpowiedzialny za straszliwy wygląd polskich miast i poboczy dróg. „Morel” sprawił, że każdy może zrobić sobie projekt i go wydrukować. Niby nic strasznego, ale gdyby tak samo jak narzędzie do tworzenia grafiki udostępnić broń palną i dać ją absolutnie wszystkim, mielibyśmy rzeź na ulicach. Na szczęście mamy tylko estetycznie zdeprawowane społeczeństwo i wszech otaczające wizualne rozwolnienie.
Nawet jedna setna wiszących wszędzie reklam, plakatów czy banerów nie była robiona przez prawdziwego grafika. Żeby nauczyć się profesjonalnych programów graficznych trzeba w to włożyć sporo pracy i traktować program jako narzędzie, a nie inspirację. „Morel” podsuwa gotowe rozwiązania.
Wyobraźmy sobie, że mamy do wyboru trzech golibrodów, jeden to fryzjer z wieloletnią praktyką, drugi to zdradzana żona, a trzeci to oszalała małpa. Wszystkim dajemy brzytwę. Pierwszy nas ogoli, żonę może brzytwa zainspirować, co do trzeciego golibrody to chyba nie trzeba tłumaczyć co się stanie. W rękach pani z ZUS, która właśnie skończyła jeść serek z grudami i szczypiorkiem, „Morel” może być straszliwą bronią, chcąc poinformować petentów o wysokości składek, ona stworzy plakat. Ponieważ ma zdjęcia wnusia z wakacji upapranego czymś lepkim, wstawi je by osłodzić odbiorcom straszliwe informacje, okrasi to kolorowymi literami, trzy razy je podkreśli, a w tle doda tęcze, wydrukuje na drukarce i pójdzie to powiesić. To przykład niewielkiego zasięgu mogącego jedynie zepsuć dzień kilkuset osobom, ale jeśli ta sama pani stwierdzi, że właściwe ma dosyć serków wiejskich i marnej pensji, weźmie swojego służbowego PC z pirackim „Morelem”, zaniesie do koleżanki, która ma butik z pończochami, wstawi go tam, a za oszczędności kupi ploter, to mamy początek Armagedonu! Kolejny etap to wielki baner nad wejściem z nazwą firmy ,,studio grafiki profesjonalnej u Basi” i setki klientów, a w efekcie zaśmiecone miasto.
*Wymyślona nazwa pewnego programu graficznego.