Mówiąc o problemie z reklamami w Polsce bardzo łatwo jest popaść w przeróżne uproszczenia. Jest chaos (u nas) i porządek (na Zachodzie), są fajni plastycy miejscy i niekompetentni prezydenci miast, są wreszcie źli reklamodawcy i same dobre pomysły miejskich aktywistów. Wtedy trzeba tłumaczyć: wiele polskich miast się zmienia, choć ich włodarze rzadko mogą na zawołanie pozdejmować wszystkie wielkoformatowe siatki na budynkach, a jeśli o reklamodawców chodzi – w wielu przypadkach po prostu brakuje dobrych wzorców. Ale zdarzają się historie, w których chyba ciężko o niuanse. Oto jedna z nich. Wydarzyła się naprawdę i znamy ją z relacji jej głównego bohatera. Mamy tu wszystko, czego potrzebuje prawdziwy „reklamowy” dreszczowiec: pełnego dobrej woli mieszkańca, przebiegłego właściciela sklepu, bezsilne służby miejskie oraz nieoczekiwane zwroty akcji.
Read More